wtorek, 3 lutego 2015

Lajf is brutal, czyli jak łatwo coś popsuć.

Poniższy tekst będzie wylaniem swoich żali na otaczający wszechświat. Wrażliwi i cholerycy niech nie czytają dla dobra swojego (w pierwszym przypadku) i mojego (w drugim przypadku. Nie chciałabym zostać zhejtowana za narzekanie).
Zapragnęłam uszyć sukienkę, wyżyć się twórczo, zdobyć trochę zdolności manualnych. Złapałam Laurence i zdjęłam jej kurtkę (tę z pseudoskóry. Można zobaczyć w poście wcześniejszym) a przedramie zostało mi w rękach. Myślałam, że po prostu wypadło, bo ostatnio tak robi, ale nie, oczywiście złamany bolec, w dodatku został w ramieniu. Mój tata, naczelny majster w rodzinie spróbował to naprawić, ale nie wierzy w powodzenie tej akcji. Ja zresztą też nie...
Laurence ma aktualnie cienki drucik w miejscu bolca, ale artykulacji jest tyle co kot napłakał. To tylko prowizoryczne rozwiązanie, ale lepsze takie, niż żadne.
Nastrój: jak u psa w studni.

piosenka, której ciągle słucham. Tak troszkę na poprawę humoru. I żeby nie było tak pusto :)



2 komentarze:

  1. Powodzenia w naprawie
    Ale ostatnio chyba wszystko się psuje, mnie wczoraj padła maszyna ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki widocznie sezon. Faza księżyca, plamy na słońcu czy jak? :)

      Usuń